czwartek, 28 stycznia 2016

Lubię siebie

Nie jestem chodzącą pięknością. W końcu mam w domu lusterka, ale nie przeglądam się w nich cały czas.
Nie mam figury modelki. Jednak legginsy mogę zakładać bez wstydu. ;)
Nie przyciągam miliona spojrzeń. Zresztą nie lubię tego.
Ale jestem.
Z długim i krzywym nosem, moim znakiem rozpoznawczym, który polubiłam.
Lubię swoje duże, ciemne oczy.
Długie rzęsy.
Nie muszę się malować, by pokazać się ludziom. Choć makijaż podkreśla moją urodę. ;)
Nie wstydzę się swoich czerwonych policzków.
Kilku kilogramów więcej.
I choć ćwiczę, robię to dla siebie.
Dla lepszego samopoczucia.
By móc bez wyrzutów sumienia zjeść czekoladę. ;)
Lubię siebie. Bez upiększania.
Nie muszę kupować firmowych ciuchów, by pochwalić się przed ludźmi metką. Te 3/4 kwoty za metkę wolę wydać na książki, by rozwijać umysł. Lub wyjazd w góry, które kocham.
Lubię siebie. Ze wszystkimi zaletami jak i wadami. Bo jestem sobą i lubię czuć się ze sobą dobrze.
Lubię siebie... Tak po prostu... :)

czwartek, 21 stycznia 2016

Dzieci w sieci

W dobie fejsbuka ludzie poszaleli, a może zawsze tacy byli? Tylko teraz się to objawiło, bo każdy ma dostęp do Internetu. Dziś chciałam poruszyć publikowanie zdjęć dzieci na portalach społecznościowych. Impulsem do stworzenia tego wpisu jest znalezienie zdjęcia obok.;) Rozbawiło mnie, a jego udostępnienie wywołało małą kontrowersję na fejsbuczku. Jeszcze gdy nie miałam dziecka strasznie irytowało mnie, że niektórzy ze znajomych dzień w dzień dodawali zdjęcia swoich pociech... Jeszcze żeby jedno, ale nie... kilkanaście i... na dodatek prawie identycznych. Wrrrr! Rozumiem, każdy chce się pochwalić swoim szczęściem. Ale ludzie, miejcie umiar. I wyobraźnię. Jak można dodawać zdjęcia nagich dzieci??? Kąpiących się we wannach??? Zastanawiam się czy takie osoby myślą, że skoro udostępnili zdjęcie "tylko" swoim znajomym, to nikt inny ich nie widzi? Nic bardziej mylnego, przecież takie zdjęcie trafia na serwer i zostaje tam na zawsze, nawet po jego rzekomym usunięciu. Tyle słyszy się o dziecięcej pornografii, a niektórzy jak ćmy... zaślepieni, zapatrzeni w siebie, żeby mieć jak najwięcej lajków, wrzucają nadal nowe zdjęcia... bez sensu.

Nie jestem zupełnie przeciwnikiem pochwalenia się dzieckiem. Tylko niech to będą zdjęcia, na którym dziecko jest ubrane, w jakiejś normalnej sytuacji, a nie pozowane specjalnie dla fajsbuka, czy innego portalu społecznościowego. Wszystko jest dla ludzi, tylko trzeba z tego rozsądnie korzystać. Mój synuś skończył dziś 7 miesięcy. Też lubię się nim chwalić, ale nie opublikowałam jeszcze żadnego zdjęcia, na którym widać jego śliczną buźkę. Nie zarzekam się, że tego nie zrobię, ale na razie tego nie chcę. Nie przekonują mnie argumenty typu: "może byś dodała jakieś zdjęcia, żeby znajomi mogli zobaczyć, bo jeszcze nie widzieli". A czy wszyscy muszą widzieć? Jeśli ktoś rzeczywiście będzie chciał zobaczyć, zobaczy. A zdjęcia, które mogę dodać i dodaję są typu tego po prawej stronie. ;) A i tak zastanawiam się zawsze czy dobrze robię. Czy kiedyś syn nie będzie miał pretensji, że publikuję jego zdjęcia. Mam wśród znajomych liczną część, która nie ma fejsbuka, nie chce mieć i nigdy nie rejestrowała się na żadnym portalu społecznościowym. Nie mam więc pewności czy moje dziecko będzie chciało uczestniczyć w życiu wirtualnym. 

Sama robię sporo zdjęć synkowi, dla siebie, żeby zobaczyć jak się zmienia, do albumu, żeby gdy dorośnie mógł zobaczyć jak wyglądał jako maluszek. 

Nie złośliwie, ale w trosce o dobro dzieci namawiam do racjonalnego zachowania w sieci i umiaru w publikowaniu zdjęć małych i większych skarbów. :)

PS Ciekawe ile osób przeczyta wpis i do ilu osób dotrze. Ostatni miał ponad 500 odsłon! Zastanawiam się czy ktoś tyle razy robił "odśwież to", czy tyle ludzi lubi czerwone usta, kolor czarny, a może tylko kawę...? ;)

poniedziałek, 11 stycznia 2016

A usta były czerwone...

Myślała, że już nie ma więcej łez.
Jednak całą noc coś płynęło z jej oczu.
Rano były zapuchnięte.
I czerwone.
Podobnie nos od ciągłego wycierania.
Spojrzała w lustro.
Spróbowała się uśmiechnąć.
Było ciężko.
Przemyła twarz lodowatą wodą.
Tak. Już znacznie lepiej.
Przypydrowała nos i worki pod oczami.
Na powieki położyła czarny cień. Poprawiła czarną kredką.
Rzęsy pociągnęła czarnym tuszem.
Zaparzyła czarną kawę.
Ułożyła włosy.
Założyła kolczyki.
Łyk kawy... i powoli wracała do życia.
Założyła czarną bieliznę.
Czarne rajstopy.
Łyk czarnej kawy...
Zapomniała o ustach...
Czarna sukienka ładnie podkreślała jej kobiecą sylwetkę.
Użyła ulubionych perfum.
Założyła czarne szpilki.
Łyk czarnej mocnej kawy stawiał do pionu.
Usta pociągnęła czerwoną pomadką.
Przejrzała się w lustrze.
Wyglądała pięknie.
I choć w oczach kręciły się łzy... pod mocnym makijażem nie były tak bardzo widoczne...
A oczy nie robiły się tak szybko czerwone.
Dopiła kawę.
Czarną kawę.
Wróciła.
Silna.
Czerń dodawała siły i pewności siebie.
I choć oczy nie były wolne od łez... nikt ich nie zauważał
W końcu o to właśnie jej chodziło.
I choć dusza i serce nie były wolne, za czernią skryły swe uczucia.

sobota, 9 stycznia 2016

Pierwsza choroba :(

I stało się to, co stać się kiedyś musiało. Dzidziuś zachorował. :( Początkowo myślałam, że dostał gorączkę, bo idą mu zęby, ale gdy drugiego dnia rano miał większą temperaturę, jako przewrażliwiona mama, nie czekałam, tylko od razu umówiłam się na wizytę u lekarza. Na szczęście okazało się, że to niewielkie zapalenie gardła (ale jednak). 

Podawanie leków takiemu malcowi to prawdziwe wyzwanie. On nie chciał ich pić, zamykał oczy, zaciskał usteczka i zaczynał pochlipywać. Mi pojawiały się łzy w oczach i niemal dałabym za wygraną, ale jakoś zbierałam siły w sobie i podawałam mu lekarstwa. W końcu trzeba było wyrzucić wirusa, zanim na dobre rozgościłby się w organizmie i potrzebny byłby antybiotyk.

Dziś malec jest pogodny. Macha nóżkami. Śmieją mu się oczka. :) Aż ja jestem zdrowsza i nawet zaczynam jeść. Prawdą jest, że mając dziecko, człowiek totalnie się zmienia. Od swoich przyjemności ważniejsze jest dobro i zdrowie dziecka.

"Dziecko jest chodzącym cudem, jedynym, wyjątkowym i niezastąpionym."
                                                                                                                         Phil Bosmans

czwartek, 7 stycznia 2016

Prawie kulinarnie... prawie robi wielką różnicę...

Każdy kto mnie zna wie, że nie znoszę gotować. Nie ma nic gorszego niż stanie przy garach. Wolę 1000 razy np. zrzucać węgiel albo kosić trawę. ;) Jeśli już mam coś zrobić, to musi to być coś niestandardowego. Lubię eksperymentować. Czy to z zupą, sałatką czy ciastem.
 
Miło jest gdy ktoś doceni moje starania, a nie grzebie w talerzu ze zbolałą miną, jak to miało miejsce w moim ostatnim związku. Prawdziwy mężczyzna powinien jeść to co przygotowałam z apetytem, nawet jeśli czegoś nie lubi. (Ja też lubię coś bardziej a coś trochę mniej, np. mięso najlepsze jest gdy dodamy cebulki, bo bez niej, nawet najlepiej doprawione jest mdłe. Ale już mielone z cebulką jest bleee.) A gdy się jeszcze słyszy, że "moja mama to robi tak, a tamto jest takie dobre", a przed nim stoi talerz ze zrobionym przeze mnie daniem (rozgrzebanym), to dla takiej osoby nic nie chce się robić. Niech mu gotuje mamusia. Ja już nic dla niego nie ugotuję...

Może dlatego poprzedni związek był pod tym względem milszy i czułam się dowartościowana. Choć skończył się jak się skończył, ale mimo wszystko czułam się dużo szczęśliwsza. T. zjadał ze smakiem wszystko co przyrządziłam i zawsze chciał dokładkę. Ba, wolał moje ciasta niż ciasta rodzicielki. Ba, nawet ona odstępowała mi miejsce w swojej własnej kuchni. :o Bardzo miłą rzeczą było też to, że T. piekł dla mnie ciasteczka i nauczył się robić dla mnie blok. :) 

Nie mam w zwyczaju porównywania, ale po ostatnim sms'ie od M. różnice same się nasunęły. Próbuję sobie przypomnieć czy on coś dla mnie przygotował sam z siebie i nic nie widzę. To ja głównie miałam stać przy garach. 

Nie jestem osobą, która da zamknąć się w domu i będzie robić wszystko dla ukochanego. Potrzebuję przestrzeni. Wolę zjeść kanapkę, zrobić szybką jajecznicę albo ugotować zupę na tydzień, a nie dzień w dzień myśleć "co dziś na obiad?" i go pichcić. W tym czasie mogę przecież poczytać albo coś napisać. ;)

Dopisek: Długo zastanawiałam się czy opublikować ten wpis. Wciąż coś dopisywałam, usuwałam, poprawiałam. Jednak stwierdziłam, że samo napisanie tych kilku słów nie pomoże mi w wyrzuceniu z siebie tego co mi się nie podobało w pewnych zachowaniach. A teraz czuję się lekko i mogę skoncentrować się na miłych sprawach. :) 

Postanowiłam, że to będzie ostatni tego typu wpis, czyt. w pewnym sensie rozliczający. Nie chcę już więcej zajmować się tym co boli, biorę nici i zszywam rany, dodatkowo zaklejam je porządnie plastrami. Rany się zagoją, wystarczy ich nie rozdrapywać. Jeszcze jutro będę miała dzień próby... Sama nie wiem czy wzniosę się na wyżyny i postąpię mądrzej niż ktoś kiedyś postąpił czy zniżę się do jego poziomu. Trzymam za siebie kciuki, by jednak zwyciężył rozum. Serce niech sobie odpoczywa.

środa, 6 stycznia 2016

Tajemniczy Ogród - 03.07.2014

Ciąg dalszy tatrzańskiego urlopu czerwcowo-lipcowego 2014 - dzień 6. 

To bardzo smutny dzień, bo dzień mojego wyjazdu. Przebudziłam się ok. 6:00 - padało... godzinę później... padało... Przestało po 8:00. Wyszło nawet słońce, ale gór nie było widać... zresztą w góry już się nie wybierałam, bo zbierałam siły przed 8-godzinną podróżą do Łodzi. "Ale przecież coś robić trzeba". Z tą myślą wybrałam się do "Tajemniczego Ogrodu". 

Foluszowy Potok

Buk zwyczajny

Olsza szara

Będą żabki

 Spotkałam też ślady zwierząt

- wydry

- wilka

- wiewiórki

- świstaka

- niedźwiedzia

- głuszca

- kozicy

- jelenia

Klon jawor

Jarząb pospolity

Nagle zza krzaków wyskoczył niedźwiedź ;)

...i świstacza rodzinka ;)

Wiąz górski

O Iva... wierzba iwa ;)





Później zwiedziłam wystawę "Rok w Tatrach" w Centrum Edukacji Przyrodniczej i obejrzałam świetną prezentację multimedialną.



Wyszłam stamtąd z książką :D po prostu nie mogłam się powstrzymać przed jej zakupem

Czas mnie jeszcze nie gonił, więc spacerkiem wybrałam się na Antałówkę.

Willa Witkiewiczówka 
  
Ostatnie spojrzenie na Tatry z Antałówki


 "Ech, tamtędy szłam wczoraj..."

 Bachledzki
Jakoś smutno...

I tak zakończyła się moja pierwsza część urlopu w Tatrach. To był dobry czas. Czas śmiechu, wygłupów, ale także zadumy i refleksji. To jeden z lepszych wyjazdów. Każdemu takiego życzę, bo bardzo dobrze pobyć w samotności wśród tego co się kocha... gdzie się odpoczywa. Do pełni szczęścia wcale nie jest potrzebne towarzystwo. Najważniejsze to żyć w zgodzie ze sobą. :)
  

piątek, 1 stycznia 2016

Noworoczny pierwszy bardzo krótki wpis z przymrużeniem oka ;)

Pierwszy dzień Nowego Roku dobiega końca. Był słoneczny i mroźny, ale powietrze było czyste, toteż spacer dostarczył nam dużo radości. 

Zrobiłam z rana 20 brzuszków. Zważywszy, że dawno nie ćwiczyłam - to bardzo dobry wynik. :D Syn patrzył na mnie ze zdziwieniem. ;) A ja poczułam się od razu lepiej. Jednak to prawda, że aktywność fizyczna poprawia humor.

Rozwiązałam krzyżówkę. Poczytałam książkę. A wszystko podczas snu syna, bo to on na razie nadaje rytm naszego dnia. ;)

Zrobiłam całkiem niezłe selfie. :D Nawet się uśmiecham. W końcu to był całkiem miły dzień.