środa, 1 stycznia 2014

Rysy 2012

Dziś zabiorę Was na Rysy. A konkretnie na mój drugi raz na Rysach (o pierwszym może napiszę kiedy indziej).

Wyjazd na wakacje w Tatry w 2012 roku zaplanowany był już... prawie na początku roku. Basia zamówiła nocleg w starym schronisku w Morskim Oku dla naszej świętej trójcy już... w marcu (miejsc w nowym już nie było :O ). Plan był taki, by pierwszego dnia iść na Szpiglasowy i Wrota przez Dolinę Pięciu Stawów i zejść do MO-ka, a drugiego dnia uderzyć na dach Polski. Wszystko było pięknie. Urlopy załatwione, a tu nagle wiadomość, że 5 lipca zeszła kamienna lawina i szlak na Rysy został zamknięty, a my wejście mieliśmy zaplanowane na 23 lipca. Cholera! Wkurzyłam się, ale jeszcze nie tak bardzo jak Basia z Tomkiem, dla których miał to być pierwszy raz, choć świadomość ponownego wejścia na Rysy bardzo mnie cieszyła. 

Z niecierpliwością przeglądaliśmy wszystkie doniesienia o aktualnej sytuacji na szlaku, ale niestety, mimo wytężonych prac TPN-u wszystko wskazywało no to, że nie będzie nam dane wejść na Rysy. W między czasie wymyślaliśmy plan awaryjny.

Do Zakopanego przyjechałam 19 lipca z prawie 2 godzinnym opóźnieniem. Pogoda była "mglista", a ja byłam wymęczona podróżą. 22 lipca dojechała Basia z Tomkiem i tak jak zaplanowaliśmy weszliśmy na Szpiglasowy Wierch, później były Wrota Chałubińskiego. Niestety widoków nie było, bo naszły fantastyczne chmury.

Do schroniska w Morskim Oku dotarliśmy ok 18.00. Zameldowaliśmy się w 12-osobowym pokoju, wybraliśmy miejsca, wzięliśmy gorąca kąpiel i zaczęliśmy omawiać "plan na jutro". Wzdychaliśmy przy tym, że "jaka szkoda, że szlak na Rysy zamknięty", gdy nagle z łóżka po przekątnej usłyszeliśmy męski głos "ale szlak na Rysy od jutra będzie otwarty, bo dzisiaj właśnie kończyli prace i zdejmowali tabliczki z zakazem wstępu". Trudno nam było w to uwierzyć, więc poszliśmy zapytać do nowego schroniska czy to prawda. Okazało się, że tak. Można sobie tylko wyobrazić naszą radość.

23 lipca 2012 punktualnie o 5.00 nastąpiła pobudka i szykowanie do wyjścia. Nie zabrakło śniadania i obowiązkowej kawy. O 6.00 ruszyliśmy. Widoki były po prostu piękne. Tatry niesamowicie wyglądały w porannym świetle. Byliśmy jedynymi turystami na szlaku, dopiero w okolicach buli pod Rysami usłyszeliśmy za nami grupę ludzi, która bardzo szybko parła do przodu. Szlak w porównaniu z 2010 był rzeczywiście zniszczony, no ale kamienna lawina zrobiła swoje. Nie spieszyliśmy się w ogóle. Często przystawaliśmy i robiliśmy zdjęcia. Był też czas na chwilę zadumy i refleksji. Ok 10.00 dotarliśmy na szczyt, gdzie siedziało już kilka osób. Ich miny na nasz widok były bezcenne. Prawie nikt nie chciał nam uwierzyć, że szlak jest już otwarty: "Ale jak to? Naprawdę? Żartujecie? Weszliście nielegalnie?" 

Wkrótce przeszliśmy na słowacki wierzchołek, gdzie w ciszy i spokoju mogliśmy leżeć i napawać się widokami. Nie wiem ile czasu tam spędziliśmy. Wiem jedno: było rewelacyjnie, słoneczko grzało, chmurki ładnie komponowały się z górami.

Uznaliśmy, że czas wracać. Już w trakcie wchodzenia ustaliliśmy, że zejdziemy słowacką stroną. Tak też zrobiliśmy. Widoki zapierały dech w piersiach ;) Ale szczerze mówiąc bardziej podoba mi się wejście od polskiej strony, chyba dlatego że jest dużo łańcuchów i pracują mi i nogi i ręce ;) Na pewno jeszcze kiedyś wrócę na Rysy.

I kilka zdjęć: