wtorek, 16 sierpnia 2016

Nie tak miało być

"Miał być ślub i wesele też" jak śpiewała Monika Brodka. Na szczęście goście nie byli jeszcze zaproszeni. Szkoda jednak tej białej sukni, której wizję miała w głowie. A była piękna. Zwiewna i prosta. Czysta klasyka bez kiczu jaki widywała. I wianek z kwiatów, by natura mogła uczestniczyć w tym szczególnym wydarzeniu.

Zakochana po uszy nie zauważyła, że on wcale jej nie kocha, że nigdy nie planował z nią przyszłości. Grał w jakąś swoją grę. Chciał tylko jej dziecka, a może nawet jego nie chciał, tylko robił wszystko na pokaz, udając przed ludźmi czułego. W rzeczywistości był bardzo złym człowiekiem, próbującym ją zmanipulować, zdołować i odebrać jej radość dziecka, którą w sobie nosiła. Dobrze, że w porę przejrzała na oczy i nie pozwoliła się zgnębić. 

Niestety nie do końca udało się jej od niego uwolnić. Nadal łączy ich dziecko, poza którym ona świata nie widzi. A on? Wciąż próbuje robić jej na złość. Chciałby ją zadręczyć... Ale ona wygra tę walkę, bo ma czyste serce i czysty umysł. I choć tli się w niej jeszcze dla niego odrobina uczucia - ona nie pozwoli skrzywdzić siebie i dziecka.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Minął rok jak jeden dzień

21 czerwca 2015 roku o 13 na świat przyszło moje największe szczęście. Moja największa i jedyna miłość. Mój syn.

Gdy patrzę na niego podczas snu mam ochotę go przytulić i wycałować. :) Gdy nie śpi robię to co chwilę. ;)

Czasem chciałabym zatrzymać czas, by móc mieć go cały czas malutkiego. Tulić do snu na rękach. Wiem jednak, że kiedyś dorośnie i nie będzie się przytulał tak jak robi to teraz. Korzystam więc z chwili.

To był piękny rok. 
Rok małych stópek i małych rączek.
Cudownego dziecięcego śmiechu.
Rok z synkiem zatarł poporodowy ból. Hmmm... Ból? Jaki ból? ;)

Udział w rozwoju, w poznawaniu świata i życia dziecka wynagrodził nieprzespane noce. To cudowne uczucie gdy patrzę na to jak Orzeszek uczy się co dzień nowych rzeczy.

Kocham Cię synku.

piątek, 10 czerwca 2016

Muzycznie

Muzyka towarzyszyła mi od zawsze. Ostatnio nie mam dużo czasu, by włączyć sobie to co lubię, więc słucham tylko radia. Jednak dziś nie zasnęłabym bez posłuchania piosenki, w której się zakochałam. Czuję ją całą sobą. Siedzi w mym sercu i przenika duszę. Przez ciało przechodzą dreszcze, do oczu napływają łzy, ale na twarzy gości delikatny uśmiech... Głos Marcina Kozieła pięknie komponuje się z muzyką i słowami... Słucham jej już od kilkunastu minut.


Podobnie jest z kolejnym utworem. Może nie mam łez w oczach, bo jest dużo weselsza niż poprzednia, ale wywołuje we mnie dużo pozytywnych emocji i pozytywnej energii. Nastawia mnie bardzo optymistycznie do świata (a to w mojej obecnej sytuacji życiowej niezwykle ważne ;) ).


I już na koniec jeszcze jeden utwór, który uwielbiam... śpiewać... w kościele. ;) I słuchać oczywiście też. Podczas jej śpiewania czuję jak każda część mnie zamienia się w muzyką. Nawet włosy na głowie delikatnie drgają. ;) Czasem myślę, że została napisana specjalnie dla mnie. Oczywiście moje wykonanie różni się od wersji poniżej. W końcu nie jestem Eleni, ale myślę, że śpiewam ją też całkiem nieźle, tyle że w ciut innej tonacji. ;)


środa, 25 maja 2016

Bystro na Ławkę! - 11.08.2014

Sierpień 2014 - dzień 3.

Czas na krótkie wspomnienie ostatniego dnia pobytu w Tatrach w 2014 roku.

Zbiórka godz. 6:00. Ruszamy na Słowację! Jak dobrze mieć miejscówkę przy oknie, nawet jeśli coś przesłania cały świat. ;)

Plan na ten dzień - zatrzymać słońce ;)

Wędrówkę rozpoczęliśmy ze Strbskiego Plesa szlakiem żółtym przez Dolinę Młynicką.
W tle Szczyrbski Szczyt.

 Nie może zabraknąć kwiatków ;)

 Zachwycam się widokami :)
Wodospad Skok
 Nadciągają chmureczki...
Lans ważna sprawa ;)
 Co rusz napływają nowe chmury....

...by za chwilę odsłonić góry...
Pleso nad Skokom


Przez dłuższy czas zastanawiamy się czy nie zawrócić, ale wciąż podążamy do góry... 

 Pierwsze tego dnia kozice :)
 i żaby :P
 W tym miejscu rozbił się w 1979 roku helikopter ratowniczy...


Capi Staw
Kolisty Staw
  Zgrzana Iva i Bystre Sedlo ;)

Furkotna Dolina


 Koziczki :)




 Reklama rodzimej marki skarpet ;)
 To już prawie koniec...
 ...i końcowy lans :)

czwartek, 28 kwietnia 2016

Książkowe różności

W głowie wciąż siedzi mi książka Jona Krakauera "Wszystko za życie". Nie mogę się od niej uwolnić, a przeczytałam ją chyba 2-3 miesiące temu... Myślami wciąż jestem przy jej bohaterze, Christopherze McCandlessie (nie wiem jak odmienić jego nazwisko :P ), który umarł z głodu. Najczęściej wtedy gdy karmię Wiktorka. Mam przed oczami obraz wychodzonego chłopaka, który za cenę życia postanowił zrealizować swoje marzenia... o wolności, o ucieczce od reguł i zasad ustanowionych przez ludzi. To piękna i bardzo smutna historia. Krakauer powoli stopniuje napięcie, a jest w tym naprawdę dobry. Choć jeśli chodzi o jego osobę, to mam bardzo mieszane uczucia po lekturze "Wszystko za Everest". Książkę czyta się znakomicie, ale dużo w niej nieścisłości, próba wybielenia siebie i osądzenia człowieka, który był bohaterem wydarzeń na Evereście w 1996 roku, człowieka, dzięki któremu liczba ofiar nie powiększyła się o kilka osób. I choć Krakauer ma (moim zdaniem) doskonałe pióro, to nie do końca wierzę w jego rzetelność. Oczywiście to moje subiektywne odczucia. Nie zmienia to jednak faktu, że "Wszystko za życie" jest pięknie opowiedzianą historią i na pewno warto ją przeczytać. 

Czytanie w tym miesiącu zupełnie mi nie idzie. Jestem w połowie trzeciej książki. Tak złego miesiąca nie miałam już od... miesięcy. :P Może to dlatego że wzięłam się za czytanie tzw. "kobyłek". Pierwsza z nich to "Czekan porucznika" Denisa Urobko, którą czytało się dobrze, ale długo. :D Szybko przeczytałam wspomnienia żony Maćka Berbeki, napisane przez Beatę Sabałę-Zielińską "Jak wysoko sięga miłość". Wzruszająca lektura. Wydaje mi się, że w dużym stopniu pomogła pani Ewie pogodzić się ze śmiercią męża... Choć czy z taką tragedią można się pogodzić? Może raczej uporządkować sobie pewne sprawy. Podobała mi się forma książki, przeskakiwanie z tematu na temat, dzięki czemu raz głośno się śmiałam, a raz w oczach pojawiały się łzy... 

O trzeciej książce na razie nic nie napiszę. Choć może ciut wspomnę, bo raczej nie pokuszę się później o jej opisanie. "Pamiętnik przetrwania" Doris Lessing, noblistki z 2007 roku, to powieść z pogranicza science fiction a prozy realistycznej. O przemijaniu, miłości, odpowiedzialności... Ciekawie napisana, ale dość trudna w odbiorze, gdy nie ma się dostatecznie dużo czasu, żeby się w nią wgłębić. Dlatego jej czytanie idzie mi najwolniej. Muszę mieć chociaż godzinę spokoju, wyciszyć się, żeby wejść w jej świat, bo czytanie w biegu po 10-15 minut nie ma tutaj sensu. Teraz zamiast pisać ten wpis mogłabym czytać, ale miałam potrzebę podzielenia się swoją refleksją na temat "Wszystko za życie". :P

piątek, 25 marca 2016

Kąpielowe dumanie

Podczas kąpieli powstał w mojej głowie piękny wpis. Żałuję, że nie miałam kartki i ołówka. Może jednak uda mi się zawrzeć tutaj coś z tego o czym myślałam. A w mojej głowie natłok myśli... Jedne bardziej optymistyczne, drugie mniej. Ważne, że myślę. ;) 

Skończyłam czytać kolejną książkę. Tym razem wzięłam coś na odmóżdżenie. "Życie z blondynką" Ewy Manasterskiej to lektura łatwa, lekka i przyjemna. W tym roku to pierwsza książka, przy której nie musiałam być skupiona nawet w 5%, a trochę już przeczytałam. Dla niektórych tego typu lektura to marnowanie czasu. Z jednej strony tak, ale wolę zmarnować go w taki sposób, niż ślęczeć przy komputerze i grać w ogłupiające gry. 

Zdałam sobie sprawę, że ostatnio moją jedyną rozrywką są właśnie książki. Czytam codziennie. Są jeszcze kolorowanki, ale na razie brak mi na nie weny... Chciałabym raz na jakiś czas iść do kina, na koncert... Jednak wychowując samotnie dziecko nie ma na to czasu. Nie, nie skarżę się, bo chwile z synem są najpiękniejszymi w życiu i nie zamieniłabym je na żadne inne. Cudowne jest uczucie, gdy rano zamiast budzika słychać w łóżeczku obok: "eeee". ;) Co oznacza: "Mamo, ja już nie śpię. Nie udawaj, że śpisz. Choć mnie poprzytulać i zrób mi mleko." ;) A później małe rączki trzymają za szyję. Dziecko się przytula, buziakuje (gryzie w brodę) i uśmiecha się. :) Chciałabym być najlepszą mamą dla swojego małego synka. 

Siedzę, czytam to co napisałam i zastanawiam się, czy to jest to o czym myślałam podczas kąpieli. I właściwie nie wiem, ale czy to ważne? Może jednak o tym, o czym myślałam, nie chciałam napisać, tylko pomyśleć... Pora położyć się spać, bo mój osobisty "budzik" zadzwoni grubo przed 6:00. :) Jeszcze tylko tytuł postu...

sobota, 19 marca 2016

Krywaniu czy Ci nie żal...? - 10.08.2014

Sierpień 2014 - dzień 2.

Niedziela. Pobudka o 5:00. Śniadanie, prysznic. Zbiórka o 6:00. Niestety nie wszyscy wiedzą co to punktualność. (Cholerka, przecież ja nie znoszę niepunktualności!!!)

Pogoda jak marzenie. Słoneczko przygrzewa przez szybę auta. Po 1,5 godzinnej podróży  dojeżdżamy na parking przy nieistniejącym już schronisku Vazecka chata. Szukamy zielonego szlaku i ruszamy przed siebie. 
Krywań troszkę się przed nami chowa, ale jeszcze się tym nie martwimy, bo przecież prognozy są dobre... i od czasu do czasu chmury uciekają w siną dal... A widoki są bajeczne. :)


No... może nie do końca... ale wtedy o tym nie wiedzieliśmy... Poza tym takie chmurki zawsze ciekawie wychodzą na zdjęciach. ;) I ja lubię mroczne krajobrazy. ;)
Już na Rozdrożu pod Krywaniem pogoda zaczęła się zmieniać. Nadal jednak nie byliśmy świadomi ogromu tragedii... 
Gdzieś w okolicach Małego Krywania widoki zaczęły się chować...
Zaczęło pomrukiwać... (i to nie był niedźwiedź). Po drodze kilku z nas się wykruszyło. Z idącej piątki została najbardziej wytrwała trójka. ;) W głowie kłębiły się myśli: "Iść dalej, czy zawrócić? Krywań i tak jest skąpany we mgle... Znowu gdzieś grzmotnęło. Ale nie pada. No to iść... nie iść... iść... nie iść..." Z takim mętlikiem w głowie w końcu doszliśmy na szczyt. A tam widoki...! Krzyż było widać tylko jak się do niego bliżej podeszło :P Ale lansiarskie zdjęcie jest! ;)  
I zapierające dech w piersiach widoki również. :P
Po dość długiej sesji zdjęciowej nadszedł czas odwrotu. Na przejaśnienie nie było szans (tak myśleliśmy wtedy... wrrr...) Czwarty zawodnik dotarł na szczyt, gdy my schodziliśmy. Wyprułam do przodu, żeby odnaleźć samotną B. oczekującą naszego powrotu.

Gdybym tylko wiedziała, że po deszczu i niewielkiej burzy będzie tak:  
 ...siedziałabym na Krywaniu 1-2 godziny, by zobaczyć widok z niego... A tak... pozostał niedosyt. Choć była też satysfakcja z wejścia. :)
 "Ty złośliwcze! Ty!"
Pozostał powrót.








Troszkę żałuję, że nie widziałam widoków z Krywania. Czy kiedyś będzie jeszcze szansa, żeby wejść i ujrzeć drugą stronę? Wierzę, że tak. Nadal mam marzenia i nadal będę nimi żyć (w końcu nazwa bloga zobowiązuje), a skoro mam marzenia, to będę je powoli realizować. :)