poniedziałek, 7 kwietnia 2014

9. Biwak Zimowy n.p.m. (21-23.02.2014)

Zawirowania w pracy przed wyjazdem na 9. Biwak Zimowy n.p.m. skróciły mi czas oczekiwania na niego. Przyszedł jednak czwartek 20 lutego 2014 roku, w który to trzeba było wstać o 4:00, by na 6:37 dotrzeć na dworzec Łódź Kaliska. Parę minut po czwartej zadzwoniła koleżanka z informacją, że nie wie czy da radę, bo czuje się chora... Jakoś udało mi się ją zachęcić i tak, w nie całkiem dobrych humorach, wyruszyłyśmy w podróż. Przed 10 byłyśmy w Krakowie. Szybka orientacja w sytuacji i po kilku minutach odnajdujemy miejsce, z którego odjeżdżają busy do Jordanowa. Dobrze, że nie musiałyśmy długo czekać, bo koleżanka nie miała czasu na zrezygnowanie z podróży, o którym mówiła w pociągu. Po 1,5 godziny docieramy do wspomnianego Jordanowa i... okazuje się, że nie ma żadnego busa do Sidziny - Wielkiej Polany... jedynie do Sidziny, a stamtąd 4-5 kilometrów czekałaby nas piesza wędrówka. Patrząc na stan zdrowia koleżanki i mój, w razie gdybym musiała ją nieść, nie decydujemy się na takie rozwiązanie. Bierzemy jedyną taksówkę z postoju, i za całkiem dostępną dla nas kwotę jedziemy wygodnie do Sidziny - Wielkiej Polany (fakt, trochę nas zabolała kieszeń, ale gdyby nie ta decyzja, obawiam się, że któraś z nas by nie przeżyła). :P

Godzina 12:50. Teraz już "tylko" dojście na Halę Krupową. Biorę na siebie ciężar namiotu i powoli ruszamy dalej. To było jedno z moich najgorszych przejść (Beskidy mnie nie lubią?). Wypchany plecak z doczepionym krzywo namiotem (bo nie było już jak go przytroczyć) cholernie mi ciążył. Koleżanka ledwo żywa zaczęła mnie martwić. "W takim tempie to my nie mamy szansy dojść w 1,5 godziny" - myślę sobie - "ale ważne, żeby dojść w ciągu dnia". Teraz i ja zaczęłam powoli opadać z sił. No tak, przecież od 4:00 rano poza skromnym śniadaniem i kawą zjadłam jedną małą kanapeczkę. Monia nie wiele więcej. Zarządzam przerwę na jedzenie i uzupełnienie płynów, nawet nie patrzę na zegarek. "Cholera, daleko jeszcze?" Powoli mija największy kryzys, zbieramy się dalej. Po pół godziny widzimy schronisko, jeszcze 10 minut i będziemy na miejscu. "Głupio zrobiłyśmy, że tak długo nic nie jadłyśmy" - mówimy prawie jednocześnie. Na Halę dotarłyśmy o 16:00... Dobrze, że zdecydowałyśmy się jechać dzień wcześniej, bo gdybyśmy podróż zostawiły na piątek, mogłoby być nieciekawie.




W czwartek było widać nawet Tatry, co prawda nie jakoś rewelacyjnie, bo powietrze było mało przejrzyste, ale po raz pierwszy widziałam Tatry nie z Tatr. ;)


Po trudach podróży nastał w końcu piątek. Poza nami, w czwartek przyjechało też kilka innych osób i w piątkowy poranek zaczęli rozstawiać namioty. Zmusiłam koleżankę do tego samego, jak się okazało dobrze zrobiłam, bo z naszym namiotem miałyśmy poważne problemy. Szczegóły pominę, ale było zabawnie :D W każdym razie dobrze się skończyło. ;)

W końcu przyszedł czas na rozpoczęcie biwaku. W między czasie zintegrowałyśmy się z biwakowiczami. ;) Kilka minut po 16:00 naczelny n.p.m.-u oficjalnie nas powitał. Pierwsza prezentacja dotyczyła fotografowania - głównym sponsorem 9. Biwaku Zimowego n.p.m. był Olympus - więc oczywiście wszystko dotyczyło ich sprzętu. Tego wieczoru 2 razy mogliśmy posłuchać, popatrzeć na zdjęcia i porozmawiać z Marcinem Dobasem, fotografem, podróżnikiem i ratownikiem górskim. Bardzo ciekawy człowiek, pełen pasji, zaangażowania w to co robi. Miło było go słuchać. Zdjęcia robi rewelacyjne. Dużo nauki przede mną i będę musiała w niedalekiej przyszłości zmienić aparat na lepszy. Marcin używa sprzętu marki Olympus i najczęściej są to bezlusterkowce, które uważa za najlepsze. Ja się nie znam, ale cholera jego zdjęcia robią wrażenie.

Również w piątek wysłuchaliśmy Olafa z firmy Nordhorn, który zaprezentował nam specjalistyczne skarpety zimowe (otrzymaliśmy je w prezencie). I w taki sposób zostaliśmy pierwszymi odbiorcami, bo nie ma ich jeszcze w sprzedaży. To właśnie podczas tej prezentacji miałyśmy z koleżanką dobre wejście.
Olaf opowiadał: "Nordhorn to polska firma produkująca skarpety w Łodzi".
Ja z Moniką i inni biwakowicze, którzy już wiedzieli, że my jesteśmy z okolic Łodzi: "Z Łodzi? My jesteśmy z okolic Łodzi."
Olaf: "No właściwie to z Aleksandrowa Łódzkiego".
Ja: "O kurcze, my jesteśmy z okolic Aleksandrowa Łódzkiego".
Po prezentacji porozmawiałam z Olafem i okazało się, że w Aleksandrowie mają 2 swoje siedziby (naprawdę nie miałam o tym wcześniej pojęcia, ale akurat tego dnia miałam na stopach skarpety tej firmy, które kupiłam sobie rok temu w popularnym sklepie internetowym ;) o czym oczywiście musiałam Olafowi powiedzieć). :P I tak do końca biwaku byłyśmy z Monią bohaterkami. :P
Był nocny spacer na Okrąglicę i ognisko.

Później nastała zimna noc w namiocie. Nawet nie było tak źle. W stopy było ciepło, w dłonie bylo ciepło, w głowę było ciepło, ale tyłek to mi cholera zmarzł :D Z tego powodu co chwila się budziłam i marzyłam tylko o tym, żeby była już 6:00 rano.


Sobota. Gdy w końcu wybiła 6:00 popędziłyśmy do schroniska wziąć ciepły prysznic. ;) Po śniadaniu były kolejne prezentacje w schronisku, a później szkolenia na świeżym powietrzu. Zostaliśmy podzieleni na 4 grupy (nasza liczyła 13 osób) i rozpoczęliśmy zajęcia praktyczne.

Sebastian uczył nas jak zbudować biwaku awaryjnego i tak powstało igloo. ;)
Na zdjęciu nadzoruje naszą pracę ;)

Później było gotowanie wody i przyrządzanie jedzenia (liofilizaty) :P (hmmm nie mogłabym tego jeść). :P

Kolejne szkolenie dotyczyło posługiwania się rakami i czekanem.

Poznaliśmy też podstawy pierwszej pomocy medycznej (co prawda byliśmy już tak przemarznięci, bo cały czas z nieba coś leciało i było strasznie mglisto, więc długo to nie trwało). Pędem pobiegliśmy do schroniska na ciepłą zupkę, by mieć siłę na 2 pozostałe szkolenia. Pierwsze z nich (dla nas już trzecie tego dnia) odbyło się w schronisku i było szkoleniem lawinowym. Niestety nie mieliśmy szansy przetestować lawinowego ABC, bo nie było aż tak dużo śniegu. Ale "Józka" szukaliśmy. ;)

Terenoznawstwo to ostatnie szkolenie, w którym wzięliśmy udział. Dostaliśmy GPS-y (firmy Garmin - sorry reklama musi być) :P i wyruszyliśmy w las szukać słoiczków z wafelkami. :D Musieliśmy jeszcze wziąć czołówki, bo byliśmy ostatnią grupą i zastał nas wieczór, a w lesie zgubić się nie jest trudno. ;) Bardzo mi się podobała ta zabawa. Wafelka znalazłam bardzo szybko. :D Pyszny był. ;) I na koniec uczyliśmy się jak prawidłowo posługiwać się kompasem.

I tak minął dzień. Pełen wrażeń, śmiechu i oczekiwania na gościa specjalnego, którym był Adam Bielecki. Opowiadał o swoich wejściach na ośmiotysięczniki: Makalu, Gaszerbrum I, Broad Peak i K2. Pokazywał zdjęcia i filmy. Odpowiadał na nasze pytania. Po oficjalnym pokazie jeszcze długo w trochę mniejszym gronie rozmawiał z nami. To był świetny wieczór, a sam Adam to naprawdę bardzo miły, skromny człowiek. Dostałam nawet autograf. :)

Niedziela. Ostatni dzień biwaku - to gra terenowa, w której podzielni na 4-osobowe grupy praktykowaliśmy wszystko to, czego się nauczyliśmy. Moja grupa zajęła 3 miejsce i wygraliśmy książki. :) A na koniec losowanie upominków - w którym to zgarnęłam... książkę. :D "Książki poszły w dobre ręce do bibliotekarki". ;) Coś chyba w tym jest, że je przyciągam.


I niestety biwak się skończył, a nas czekał już tylko powrót do domu. Na szczęście tym razem poszło nam zdecydowanie lepiej. Z Hali Krupowej do Sidziny - Wielkiej Polany szłyśmy mniej niż godzinę, a stamtąd zabrałyśmy się z jednym z biwakowiczów do Jordanowa. Z Jordanowa do Krakowa. Z Krakowa do Łodzi. Z Łodzi do domu. ;) I pierwsze słowa, które usłyszałam po powrocie to były: "Dziecko, jak Ty schudłaś, jaka blada jesteś." :D To jeszcze nic... poszłam do pracy i co słyszę: "Iwona, przez te 3 dni bardzo schudłaś". :D