sobota, 31 marca 2012

"Moje drzewko pomarańczowe" José Mauro de Vasconcelos

"Moje drzewko pomarańczowe"... tyle chciałabym napisać o tej książce, a brakuje mi słów... tak bardzo mnie poruszyła. Trafiłam na nią zupełnie przypadkiem. Przeczytałam gdzieś, że jest porównywana z "Małym księciem", jedną z moich ulubionych pozycji, więc musiałam ją mieć... uwielbiam zapach książek... Już od pierwszych zdań wiedziałam, że będzie to kolejna książka, którą pokocham. Pochłonęłam ją jednym tchem... a później miałam wyrzuty sumienia, że przeczytałam ją tak szybko... O czym jest? O marzeniach, o życiu... miłości, cierpieniu, zwątpieniu, niesprawiedliwości... więcej nie powiem... trzeba ją po prostu przeczytać...:)

Nad przepaścią...

Siedziała samotnie na szczycie góry zapatrzona w zachodzące słońce. Myślami była bardzo daleko... Łzy spływały jej po policzkach. Nie wiedziała co ze sobą zrobić. Chciała uciec od świata, od ludzi, od smutku... miała ochotę krzyczeć... Ból przeszywał jej duszę. Bezpowrotnie utraciła radość dziecka, która zawsze dawała jej nadzieję na lepsze jutro... Nie chciała więcej płakać. Podjęta przez nią decyzja miała jej w tym pomóc. Powoli się podniosła... stanęła nad przepaścią... wiedziała, że to najlepsze rozwiązanie...




Gdy stanęła nad przepaścią na jej twarzy pojawił się uśmiech... odnalazła spokój. Szary, pełen niesprawiedliwości świat już jej nie interesował. Nie odwracała się za siebie, bo i tak nikt jej nie szukał... dla nikogo nie była ważna... Skacząc w przepaść rozłożyła ręce, po policzkach po raz ostatni popłynęły łzy... Kiedy następnego dnia przypadkowi turyści odnaleźli jej ciało, ich wzrok przykuł uwagę jej uśmiech...

"Góry na opak..." Olgi Morawskiej


Jeśli życie jest czekaniem – będę czekać
Chociaż czasu na czekanie ciągle mniej
Choć zmęczenia pył pokrywa twarze wokół
A do duszy tak się lepi smutku klej.
 
(Magdalena Czapińska)

Czekanie… W życiu zawsze czekamy na coś lub na kogoś. Czekanie jest czymś stałym, wymaga dużo cierpliwości i wiary. To jak sobie z tym radzimy zależy tylko od nas. Są ludzie, którzy nie potrafią czekać na coś konkretnego, bo uważają, że nie warto. A jednak oczekiwanie pozwala docenić wartość tego na co czekamy, a jednocześnie sprawia, że stajemy się silniejsi. 

Olga Morawska, żona znanego himalaisty, Piotra, który zginął w 2009 roku podczas wejścia na Dhaulagiri w Nepalu, napisała książkę o czekaniu „Góry na opak”. Są to rozmowy z najbliższymi osób tych, którzy zginęli w górach i tych, które nadal jeżdżą na wyprawy. Poruszająca i zmuszająca do refleksji nad kruchością życia książka, ukazuje wewnętrzne przeżycia i rozterki rodzin himalaistów. Dzięki niej możemy „dotknąć” prywatnego życia Wandy Rutkiewicz, Eugeniusza Chrobaka, Piotra Pustelnika, Jerzego Kukuczki, Andrzeja Zawady, Macieja Pawlikowskiego, Dariusza Załuskiego, Dobrosławy Miodowicz-Wolf, Andrzeja Heinricha i Andrzeja Czoka. Dowiemy się jak wygląda codzienność z człowiekiem, dla którego wielką pasją są góry.


Czytając książkę poznamy inne oblicze alpinizmu. Dowiemy się jak najbliżsi radzą sobie z wiadomością o śmierci męża, dziecka, rodzeństwa i jak dalej żyją. Wojtek Kukuczka tak mówi o ojcu, Jerzym: „Ojciec po prostu miał niesamowite poczucie sensu tego, co robił. Faktycznie stawiał na szali własne życie, ale moim zdaniem, lepiej żyć krócej, za to z taką pasją…” 

Góry są bliskie mojemu sercu, a książka Olgi Morawskiej bardzo mnie poruszyła i sprawiła, że są mi jeszcze bliższe.  W dobie telefonii komórkowej i Internetu możemy sobie tylko wyobrazić, co czuły rodziny, gdy pierwsze wiadomości o ich bliskich docierały dopiero po przeszło miesiącu od rozpoczęcia wyprawy. A jednak dla nich tamto czekanie było lepsze.

Przejmujące rozmowy czyta się jednym tchem. Każde zdanie, a nawet słowo ma w sobie silny ładunek emocjonalny. „Góry na opak” to jedna z niewielu książek, którą chciałoby się czytać bez końca. Ekspresja wypowiedzi uczula czytelnika bardzo dogłębnie…  Jedyną jej „wadą” (jak dla mnie) jest to, że jest zbyt krótka… i sprawiła u mnie poczucie niedosytu. Chętnie będę do niej wracać i po raz kolejny poznawać życie polskich himalaistów, przezywać rozterki ich rodzin.


Książka jest również odpowiedzią na pytanie co ludzi ciągnie w góry i w tym miejscu zacytuję słowa matki pana Załuskiego: „Szczęśliwy, opowiadał, że tam na szczycie były po prostu niebiańskie widoki. I te niebiańskie widoki go uwiodły. Wciągnęły go te góry i, moim zdaniem, nie było sensu z tym walczyć. Skoro to są dla niego najpiękniejsze widoki na świecie, to przecież nie można dopuścić, by zmarnował taką pasję i zrezygnował ze spełniania marzeń”…..

czwartek, 29 marca 2012

Kozica spotyka kozice...

Po raz pierwszy spotkałam je na Czerwonych Wierchach. Szybko wyciągnęłam aparat i zrobiłam zdjęcie. Chyba mnie usłyszały, bo przystanęły. Powoli podeszłam, i zrobiłam kolejne. Patrzyły na mnie takim ufnym wzrokiem…


To było niesamowite przeżycie zobaczyć na własne oczy kozice. Bardzo długo nie mogłam ruszyć się z miejsca. Obserwowałam ich dalszą wędrówkę, aż zupełnie zniknęły mi z oczu. Tego wieczoru nie mogłam zasnąć. Gdyby tak jeszcze raz móc się do nich zbliżyć.
Zauważyłam ją następnego dnia w drodze na Świnicę. Stała samotnie kilka metrów ode mnie… na szlaku. Nagle wyszła kolejna… i jeszcze jedna. Były piękne. I o dziwo nie uciekały. Przystanęły na chwilkę. Nie mogłam nie uwiecznić tego aparatem. Po krótkiej sesji zdjęciowej podziękowałam im za pozowanie.  Chyba mnie zrozumiały, bo odeszły bardzo wolnym, spokojnym krokiem. Nie spieszyły się. Dały mi tylko do zrozumienia, że nie potrzebują więcej zdjęć. Bardzo grzecznie schowałam aparat do plecaka. W końcu, one tu rządzą.
Jeszcze kilka lat temu nie sądziłam, że takie wydarzenie może być ekscytujące. Dla takich chwil warto żyć. Nie wyobrażam sobie innego sposobu na odpoczynek, jak wędrówki po Tatrach. Gdyby tak mieć skrzydła, wznieść się ponad góry i podziwiać ich ogrom, ich urok. Od czasu do czasu przysiąść na jakiejś skale, obserwować otaczająca przyrodę, piękno krajobrazu. Może udałoby się dostrzec wędrujące kozice

2010 r.