czwartek, 26 listopada 2015

Znów na Grzesiu - 29.06.2014

Ciąg dalszy tatrzańskiego urlopu czerwcowo-lipcowego 2014 - dzień 2.

Plany były ambitne, ale rzeczywistość okazała się brutalna.  

Po pierwsze - już nigdy więcej nie będę nocować w schronisku podczas MŚ w piłce nożnej. Po drugie zarezerwuję wcześniej pokój, żebym nie musiała słuchać jak krzyczą podczas meczu: "Gol!" "No jak on kur... spiep... taką akcję" itp., w środku nocy. Poza tym nie tak szybko przestanę wypominać złośliwej muszce jej stan skupienia tego dnia. 
Z planów mniej ambitnych miały być Rohackie Plesa. Ruszyliśmy więc kilka minut po 6:00 w stronę Grzesia. Nieśmiało wyciągam aparat i robię pierwsze tego dnia zdjęcia.




Sytuacja robi się jednak dramatyczna. Mucha nie jest w stanie iść szlakiem... a o lataniu w ogóle mowy nie ma... większość drogi w kierunku Grzesia musi przemierzać poza szlakiem. W końcu przychodzi taki moment, że 2 złośliwe muchy odpuszczają wejście na Grzesia jakieś 15-20 minut drogi od niego... To już druga taka sytuacja po Bystrej w zeszłym roku... hmmm... a mówiłam... "pochodzę po Tatrach sama". :P 

Zostawiam muchy i gnam na Grzesia. Wieje strasznie. Muszę założyć kurtkę, a są momenty, że nie mogę utrzymać się na nogach :o-o W końcu jednak się udaje i docieram na szczyt. 

Trochę boję się o aparat, ale ostatecznie ustawiam go na słupku, włączam samowyzwalacz i biegnę do krzyża. Udało się! Mam zdjęcie! Jedno z ostatnich podczas tego wyjazdu. (będzie jeszcze jakieś z dnia czwartego).


Zaczynam schodzenie i zderzam się z dwiema ogromnymi muchami pod Grzesiem. Przysiadamy na chwilę i robimy zdjęcia. (Większość zrobiłam z myślą o panoramach, ale panoramy nie powstały, bo zwyczajnie nie miałam i nie mam na nie czasu).  


Schodzimy do Chochołowskiej. Udaje mi się jeszcze przeforsować pomysł i skręcamy na Bobrowiecką Przełęcz, żeby zobaczyć cóż tam się znajduje. Tyle razy przechodziłam obok tego szlakowskazu i jakoś nigdy nie podeszłam te 5 minut. A tutaj fajna sielanka. ;) 



Przy schronisku kolejny odpoczynek. Wietrzenie stóp, reklama rodzimej marki aleksandrowskich skarpet Nordhorn i powrót Chochołowską w japonkach. Zdjęć japonek nie posiadam. Może życzliwi turyści strzelali foty ;) Do plecaka miałam jednak doczepione treki, więc pewnie nie stanowiłam dużej atrakcji.



  
Skutki halnego... 


Docieramy do Zakopanego. Jemy. Muchy odlatują, a ja w końcu zostaję sama :) Okazuje się, że mam całkiem niezły widok z okna pokoju: 


Zaczyna padać... za chwilę wychodzi słońce... Aby nie zmarnować do końca tak pięknego dnia zmierzam w kierunku Bachledzkiego Wierchu. :) Oazy ciszy, spokoju, fantastycznych widoków na Tatry. Miejsca, w którym można się zrelaksować, pomyśleć...






Przegania mnie deszcz, który będzie padał całą noc, cały kolejny dzień... kolejną noc...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz