Syn śpi, więc postanowiłam oddać się mocy twórczej i powspominać zeszłoroczne wyjazdy w Tatry. I tak na pierwszy ogień idzie wyjazd czerwcowo-lipcowy. Troszkę towarzyski, a troszkę samotny, czyli taki jaki najbardziej lubię. :) Emocje już są inne niż rok temu, ale wspomnienia dość żywe. Pamiętam, że grafik urlopów tak się w pracy pomieszał, że "wylądowałam" na kilka dni w Tatrach. ;)
A wszystko dlatego, że dałam się uwieść......górom, muchom i krówkom.

Nocna podróż autobusem tym razem należała do bardzo przyjemnych. Co
prawda nie spałam, ale się wyleżałam. Zamiast w Zakopanem wysiadłam w
Nowym Targu, skąd zostałam porwana przez 2 złośliwe muchy. Gdybym
wiedziała co mnie z nimi czeka, uciekłabym gdzie pieprz rośnie

Bez planu i celu (jeszcze) meldujemy się w Chochołowskiej, by wsiąść do
ciuchci i leniwym krokiem udać się na Trzydniowiański Wierch.
Na pierwszy lans decyduję się jeszcze przed szczytem (i dobrze, bo na szczycie jakoś o tym zapominam).

Gdy już Trzydniowiański się poddał inwazji Much i Owcy czas na pierwszy
posiłek w górach. Okazuje się jednak, że mój plecak zdominowany został
przez krowy:

Jest i Kończysty
Jest i mały lans

Naszym celem jest jednak dziś Jarząbczy i tam, robiąc dużo zdjęć, zmierzamy:
W końcu docieramy na miejsce:
Największą furorę robią rowerzyści, którzy pojawiają się gdzieś od słowackiej strony i z Jarząbczego zjeżdżają w stronę Kończystego

A my siedzimy, robimy zdjęcia. Postanawiamy też podejść na Jakubinę, ale czy ją osiągnęliśmy? Po powrocie do domu okazało się, że nie, bo był tam wówczas znajomy, z Klubu Chimalajowego, Mirek, który widział mnie tego dnia, ale nie poznał. :D
Czas na odwrót i ostatnie zdjęcie na słupku

I tak kończy się dzień pierwszy na szlaku. Zostaje jeszcze dojście do schroniska i noc na glebie pod kocykiem


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz