piątek, 28 grudnia 2012

Starorobociański w chmurach - 2011 r.


            Starorobociański Wierch to najwyższy szczyt w części polskiej Tatr Zachodnich (2176 m n.p.m). Nic dziwnego, że bardzo mnie tam ciągnęło. Zaplanowałam sobie, że zdobędę go podczas czerwcowego wyjazdu. Miałam szczegółowo sporządzoną trasę. Niestety pogoda spłatała mi figle. Od samego rana padało… a właściwie lało! Musiałam odpuścić, co sprawiło mi ogromny wewnętrzny ból, ale wiedziałam, że postępuję rozsądnie. 


            Lipcowy pobyt w Zakopanem nie zapowiadał się ciekawie. Większość dni mojego pobytu była deszczowa. A przecież miałam iść na Starorobociański! W przedostatni dzień rozpogodziło się. Nie wierzyłam oczom, że nie pada. Zerwałam się z łóżka i szybko przygotowałam do wyjścia. Tatry osnute były jeszcze mgłą. Wędrówkę rozpoczęłam ok. godz. 7. Trasę z Kir do schroniska na Hali Ornak zrobiłam dokładnie w godzinę i 5 minut. Chciałam jak najszybciej dotrzeć na Starorobociański. Po kilku dniach deszczu powietrze było dość ciężkie. Nie ukrywam, że od Ornaku do Iwaniackiej Przełączy miałam mały kryzys. Szło mi się naprawdę źle. Może było to też wynikiem małej ilości snu. Jednak nie poddałam się. Zwolniłam tempo i podążałam dalej. Oddech mi się wyrównał i już w drodze na Ornak szło mi się znakomicie. Niepokoiło mnie tylko to, że nie widziałam gór… Mimo ciepła i przebijającego się słońca Tatry były ukryte w chmurach i we mgle. Pierwsze wierzchołki zaczęły się wynurzać po ok. 2,5 godziny. Góry zaczęły zrzucać kołderkę i budzić się ze snu. W pewnych momentach i ja byłam w „puchu”…. co za wspaniałe uczucie obserwować takie zjawisko i w nim uczestniczyć. Nie zamieniłabym tego za żadne skarby świata.



 Rozkoszowałam się widokami i ciszą… Samotne wędrówki mają to do siebie, że dobrze się podczas nich myśli. Można ułożyć sobie w głowie wiele spraw. Zupełnie inaczej doświadcza się pewnych rzeczy. Chłonęłam wszystko wokół. Nie mogłam oderwać oczu od gór i roślinek. Wypatrywałam kozic. Tatry to nie tylko szczyty do zdobywania, to wspaniała przyroda, którą nie sposób się nie zachwycić. 


Po spacerze w chmurach przez Ornak dotarłam do Siwej Przełęczy i dalej zmierzałam w kierunku Gaborowej Przełęczy. Przez głowę przeleciała mi myśl, że może najpierw iść na Bystrą… Jednak skręciłam w prawo na Starorobociański. Przy szlaku chodziły kozice ♥ Nie mogło spotkać mnie nic lepszego podczas wędrówki. I chociaż kozice się schowały, co jakiś czas przystawałam i patrzyłam czy jakaś nie pojawi się znowu na horyzoncie. Samo wejście na Starorobociański trochę mnie zmęczyło. Trasa prowadzi cały czas dość stromo pod górę, a kamienie się obsypują. Na szczyt weszłam po ok. 30 minutach. Widoki po raz kolejny sprawiły, że poczułam się jak w niebie. Chmury nieustannie „wpływały” na góry… Mogłabym tak siedzieć bez końca (jak zawsze). 


W drogę powrotną udałam się w stronę Kończystego Wierchu. I znów spotkałam kozice, lecz zanim zdążyłam włączyć aparat już ich nie było. Patrzyłam tylko jak znikają w chmurach, które towarzyszyły mi przez cały czas mojej wędrówki. Czym jest jednak zdjęcie w porównaniu z poczuciem wewnętrznej radości z takiego spotkania…Gdy dotarłam na  Kończysty Wierch gór znów nie było widać… wokół otaczała mnie bardzo gęsta mgła. Dobrze, że zaczął wiać wiatr, który chociaż trochę przetarł szlak na Trzydniowiański Wierch. Wędrówka była jednak przyjemna. Ze szczytu udałam się na grzbiet Kulawca i dalej przez Krowiniec (nazywany też Krowim Żlebem) do Polany Trzydniówki w Dolinie Chochołowskiej. Trasa była uciążliwa (strome zejście i gęste zarośla). Szłam dość szybko, bo w powietrzu czuć było zbliżającą się ulewę, a miałam dość wracania ze szlaku w deszczu kolejny dzień z rzędu. Gdy doszłam do Trzydniówki spadły pierwsze krople deszczu, więc przyspieszyłam i w ciągu 30 minut znalazłam się na Polanie Huciska, skąd odjeżdża kolejka. Postanowiłam poczekać na nią pod drzewkiem, które wspaniale chroniło przed deszczem. Poza tym nie chciało mi się iść godziny asfaltem i to w dodatku w ulewie. Skorzystałam chociaż z okazji i po raz pierwszy się nią przejechałam ;-) Gdyby to był piękny, słoneczny dzień, na pewno pokonałabym trasę na własnych nóżkach, ale czasem można sobie dać trochę luzu ;-) A co najważniejsze wróciłam do pokoju sucha, co rzadko mi się zdarzało podczas lipcowego pobytu w górach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz