czwartek, 27 grudnia 2012

Rysy 2010 - spełnione marzenie :)

Rysy. Jeszcze kilka lat temu nie pomyślałabym, że mogę na nie wejść. Były poza zasięgiem moich marzeń i planów. Jednak już podczas pierwszego pobytu w Tatrach instynktownie wiedziałam, że „ja tam wejdę”. A ja zawsze dotrzymuję danego raz słowa, czy to innym ludziom, czy to sobie ;-) (i tu będzie mała refleksja – bo trzeba być dla siebie dobrym i troszczyć się o samego siebie).
I chociaż mój wyjazd do Zakopanego wisiał na włosku, i przesunął się o kilkanaście dni, udało mi się szczęśliwie dotrzeć na miejsce dokładnie 2 sierpnia po bardzo męczącej podróży. Początkowo planowałam wejście na najwyższą górę Polski w środę, ale ostatecznie stwierdziłam, że już dość czekania i tak we wtorek, kilka minut po 4 zadzwonił mój zegarek. Niesamowicie podekscytowana wzięłam prysznic, wypiłam gorącą kawę, ubrałam się, spakowałam plecak i wyruszyłam na pierwszego busa odjeżdżającego w kierunku Palenicy Białczańskiej.


Pogoda zapowiadała się wprost wymarzona na realizację planu. Już w drodze słońce zaglądało przez okna busa. Gdy wysiadłam (była godzina 7) odetchnęłam głęboko rześkim powietrzem. Po raz kolejny poczułam, że Tatry to moje miejsce na ziemi. "To dziś spełni się moje kolejne marzenie" - pomyślałam i ruszyłam przed siebie. Niestety asfaltowa droga prowadząca do Morskiego Oka nie należy do moich ulubionych i już po ok. godzinie czułam się zmęczona. "Co ja tu robię? Na co się porywam? Jeśli już teraz nie mam siły, to co będzie gdy zacznę iść pod górę?" - w mojej głowie pojawiły się wątpliwości. Na szczęście te myśli nie sprawiły, że się poddałam, sprawiły, że zmobilizowałam się jeszcze bardziej. O 9:00 stałam nad Morskim Okiem i podziwiałam lśniące w słońcu Mięguszowieckie Szczyty i dumnego jak zawsze Mnicha. Ech... Gdy wyciągnęłam aparat podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy jakiś bardzo miły turysta, wziął aparat mówiąc, że koniecznie musi mi zrobić zdjęcie :D Może w tym miejscu powinnam dodać, że miałam na sobie jedną ze swoich bibliotecznych koszulek z bardzo ciekawym napisem :D

 
Po kilkuminutowym odpoczynku, zjedzeniu kilku kawałków czekolady poszłam zmierzyć się sama ze sobą. Gdy poczułam pod stopami kamienie - dostałam skrzydeł, moje siły się odrodziły, byłam pewna, że nic nie stanie mi na przeszkodzie w wejściu na Rysy. Dojście nad Czarny Staw okazało się mniej męczące niż poprzednim razem, więc mój optymizm rósł z minuty na minutę. Była godzina 10:00. Od upragnionego celu dzieliło mnie, według moich obliczeń, ok. 3,5 godz, ewentualnie 4. Zaplanowałam, że najpóźniej o 14 powinnam stanąć na szczycie. Szłam spokojnie, jednostajnym tempem. Bardzo często wyciągałam aparat i robiłam zdjęcia. Widok na Czarny Staw i Morskie Oko był imponujący. Tuż przed pierwszymi łańcuchami musiałam się posilić zjadając przepyszną bułkę z serem :D 


Łańcuchy... uwielbiam je w Tatrach. A perspektywa przeszło godzinnej wspinaczki po nich napawała mnie radością... Zwinnie i płynnie wciąż pięłam się do góry, bliżej celu, bliżej nieba. Turyści schodzący z Rysów radzili by się pospieszyć, bo na górze są momenty gdy chmury zasłaniają widoki. 
13:30... "Rysy! Weszłam!" :) Jaka ja w tym momencie byłam szczęśliwa. Na szczycie była masa ludzi. Przed moimi oczami ukazały się przepiękne widoki. Czasem jakieś chmurki wplatały się między szczyty, ale to tylko dodawało uroku tatrzańskiemu krajobrazowi. "2499 m. n.p.m. - ja tu naprawdę jestem" - krzyczały moje myśli. Przeszłam na słowacki wierzchołek (2503) :)))) Co za szczęście! Uśmiech zagościł na mojej twarzy, spełniło się moje marzenie. Nie chciało mi się wracać. Robiłam zdjęcia jak oszalała :D  


Niestety czas nieubłaganie płynął i trzeba było w końcu zbierać się w drogę powrotną. Zeszłam tak jak weszłam. Pamiętam, że z tej euforii nie mogłam w ogóle nic jeść. Dopiero przy Czarnym Stawie wyciągnęłam czekoladę, położyłam się na trawie, przymknęłam oczy i zaczęłam rozmyślać jak dobrze było mi na szczycie. "Kiedyś to powtórzę". Gdy dotarłam do schroniska w Morskim Oku czułam już lekkie zmęczenie, a czekały mnie jeszcze 2 godziny dreptania po znienawidzonym asfalcie. Oczywiście dałam radę, jak zawsze. ;) W busie jadącym do Zakopanego odpłynęłam całkowicie. W głowie miałam wciąż przed oczami trasę, którą pokonałam oraz rewelacyjne widoki. "Czy jeszcze wejdę na Rysy?". Weszłam znów 2 lata później, w innym towarzystwie, ale emocje były te same, a wrażenie również niezapomniane (ale o tym innym razem). ;) Wiem, że jeszcze wrócę na Rysy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz