poniedziałek, 7 marca 2016

Simone Moro "Zew lodu"

Książka stała na półce kilka miesięcy. Czyli tak jak kilka innych, które kupiłam, a wciąż brakuje mi czasu, żeby je przeczytać, bo korzystam jeszcze z bibliotek. Wiadomo, że jak jest moja, to nikt mi jej nie zwinie sprzed nosa i w każdej chwili mogę po nią sięgnąć. ;) Impulsem do jej przeczytania było zimowe wejście autora, Muhammada Aliego oraz Alexa Txikona na Nanga Parbat 26 lutego 2016 roku. Cieszę się, że to właśnie Simone Moro zmierzył się z tą górą, po pierwsze dlatego że z wykształcenia jest bibliotekarzem, a więc mamy coś wspólnego (nie z wykształcenia, ale jestem bibliotekarką) ;) a po drugie dlatego że to człowiek skromny, lubiący Polaków i niejednokrotnie o tym mówiący. 

"Zew lodu" to opowieść o zmaganiu się z najwyższymi górami zimą. Simone wspomina pierwszą wyprawę na Annapurnę, o której więcej napisał w "Komecie nad Annapurną" (cudowna, ciepła książka, którą z całego serca polecam) i śmierć przyjaciela Anatolija Bukriejewa podczas owej wyprawy. Niesamowite jest to, że duch Anatolija towarzyszy podczas wszystkich wypraw Moro, o czym niejednokrotnie pisze, co więcej podczas czytania też się to odczuwa. Dla Simone, mam takie wrażenie, Anatolij jest wiecznie żywy, może dlatego że on cały czas o nim pamięta.

Simone Moro opowiada nie tylko o sukcesach (zdobyciu zimą Sziszpangmy, Makalu, Gaszerbruma II), ale również o porażkach (pierwszej próbie pokonania Sziszapangmy, próbie wejścia na Broad Peak). Tylko czy rozpatrywać te próby jako porażki? Może niedokończone marzenia, bo przecież największym sukcesem w górach bardzo wysokich jest przeżycie. Bezpieczne wejście i zejście ze szczytu. Co z tego, że Simone był o krok od zdobycia Broad Peaku, jeśli nie miał szansy na bezpieczne zejście do bazy.

"Zew lodu" to nie tylko opisy zimowych wypraw. To również książka mówiąca o przyjaźni (z Denisem Urubko, czy tragicznie zmarłym Anatolijem Bukriejewem na Annapurnie), refleksje dotyczące życia i śmierci, wspinania. Simone często na kartach książki wspomina Polaków, którzy wywarli na niego duży wpływ, m.in. o Krzysztofa Wielickiego. Ciepło wypowiada się o Piotrku Morawskim (niestety już nieżyjącym), z którym wszedł zimą na Sziszapangmę i próbował zdobyć Broad Peak.

Na uwagę zasługuje fakt, że książka powstawała podczas zimowej wyprawy na Nanga Parbat w 2012 roku. I właściwie trochę cieszę się, że przeczytałam ją właśnie teraz, już "po wszystkim", bo to dowodzi, że "prawie niemożliwe marzenia" się spełniają. ;)

Jeszcze taka refleksja na koniec: w tzw. "wyścigu" na Nanga Parbat brali też udział w tym roku Polacy, ale wcześniej zrezygnowali z różnych powodów. Z niezdobytych ośmiotysięczników została tylko K2. Czy i komu pozwoli Ona wejść na siebie zimą? Czy będzie to Polak? Czy może Moro i Urubko? Czas pokaże. Mam tylko nadzieję, że jeśli dopuści kogoś na szczyt, to pozwoli tej czy tym osobo bezpiecznie wrócić do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz