wtorek, 3 grudnia 2013

Bystra i Błyszcz jesiennie 13.10.2013

Gdy kładłam się spać w sobotę wieczorem (12.10.13) nie byłam pewna czy zdołam wstać kolejnego dnia przed 7. Jednak myśl o tym, że idziemy na Bystrą dodała mi siły, wyrobiłam się ze wszystkim i o umówionej godzinie stawiałam się na miejscu zbiórki. 

Wejście na Bystrą było dla mnie priorytetem podczas tego wyjazdu. Tym bardziej, że w sierpniu podjęłam nieudaną próbę jej zdobycia. Chociaż wtedy wydawało mi się, że dam radę, tym bardziej, że samą Kościeliską przeszłam w niecałe 55 minut. Niestety droga na Ornak tak mnie wykończyła, że musiałam zawrócić. Teraz wiem, że po nocnej podróży (mając za sobą bardzo pracowity dzień) nie należy zbyt mocno się forsować.

Wracamy do niedzieli. Nasza szalona drużyna zmniejszyła się do standardowego już składu: Tomasz, Basia no i ja. Bliźniak od rana źle się czuł i to też miało zaważyć na naszej wyprawie, ale o tym w swoim czasie. Wyruszyliśmy z Siwej Polany. Nie chcąc niepotrzebnie się męczyć poczekaliśmy na "ciuchcię", a później pędem ruszyliśmy w kierunku Doliny Starorobociańskiej. Postanowiłam przejąć inicjatywę i prowadzić. Na szczęście nikt nie miał nic przeciwko. Muszę przyznać, że lubię chodzić pierwsza, bo wtedy nadaję jednostajne tempo i praktycznie nie czuję zmęczenia. Chyba dlatego lubię sama szwędać się po górach. Nikt mi się nie wcina jak mam iść. W ogóle w całym tym wyjeździe dziwne było to, że nie męczyłam się tak bardzo jak w sierpniu, może dlatego że wróciłam do biegania i lepiej wszystko znosiłam.

Pierwszy przystanek zrobiliśmy sobie jeszcze w Dolinie Starorobociańskiej. Miło było zjeść śniadanie w takich okolicznościach przyrody.



Po posiłku ruszyliśmy dalej. Byłam pełna optymizmu i wierzyłam, że tym razem Bystra nie okaże się zołzą. Doszliśmy na Siwą Przełęcz, na której potwornie wiało, choć i tak mniej niż poprzedniego dnia na Wierchach. Trzeba było jednak się ubrać. Włożyłam na siebie wszystko co miałam w plecaku, polar, kurtkę i rękawice. Założyłam jeszcze kaptur, żeby mi głowy nie urwało. I tutaj też zabraliśmy się za jedzenie i picie gorącej herbaty. To miał być mój ostatni posiłek... przed wejściem na Bystrą. Była jakaś sesja zdjęciowa. Nic nie poradzę, że uwielbiam pozować. I muszę przyznać, że podczas tego wyjazdu to ja wygrałam konkurs "na lans". Ha! Tak myślę, że to tylko dlatego, że bliźniak nie czuł się dobrze i nie chciało mu się ustawiać do zdjęcia. 




W dobrych humorach doszliśmy na Siwy Zwornik. Teraz już wiedziałam, że Bystra jest w zasięgu... nóg. ;) Parłam do przodu jak strzała, zachwycając się widokami i starając się nie porwać wiejącemu silnie wiatrowi. Przeszliśmy już szlak prowadzący na Błyszcz, do szczytu Bystrej zostało max. 30 minut i... odwróciłam się, a Tomek mówi, że on już dalej nie idzie, bo nie da rady, źle się czuje... ale my mamy iść... Basia na to, że ona też nie idzie... Spojrzałam na Bystrą, spojrzałam na Basię i Tomka... w głowie szybko myśli mi się pobiły. Spojrzałam jeszcze raz na nich i rzuciłam: "Ok. To ja idę. Poczekajcie gdzieś na mnie niżej". I ruszyłam przed siebie. Nie mogłam zawrócić, nie potrafiłam. Pogoda nie była zła. Było zimno i wietrznie, chmury raz po raz przesłaniały widoki by za chwilę je odsłonić. Byłam zbyt blisko celu, zbyt blisko spełnienia kolejnego marzenia, by z niego zrezygnować. Oni byli razem, więc nic nie mogło im się stać, a ja... ja zawsze sama daję sobie radę...





Po ok. pół godziny doszłam na szczyt Bystrej. Byłam sama. Mogłam przez chwilę delektować się ciszą i widokami. Przed wejściem kilku turystów podążających za mną zdążyłam zrobić sobie jeszcze zdjęcie z samowyzwalacza. ;) Było pięknie. W końcu się udało. 





Jednak by poczuć całkowite spełnienie trzeba było jeszcze poszczytować na Błyszczu, który błagał bym do niego przyszła. Nie mogłam mu odmówić, nawet nie chciałam. :) Spełniłam i jego i moje marzenie. ;) Obowiązkowo było zdjęcie na słupku, które zrobił mi pewien bardzo miły turysta.



Po godzinie od rozstania się z Muszkami znalazłam ich czekających na mnie. W końcu uzupełniłam płyny i ruszyliśmy w drogę powrotną. Niestety wróciliśmy tą samą drogą, którą weszliśmy, chociaż początkowo planowaliśmy iść przez Ornak. Generalnie lubię zmiany tras jeśli jest taka możliwość, ale poszłam na ustępstwo. Najważniejszy cel osiągnęłam i byłam w rewelacyjnym nastroju. Załapaliśmy się jeszcze na ostatni kurs kolejki.
Nasze wspólne chodzenie po Tatrach dobiegło końca. Zostało mi jeszcze kilka godzin poniedziałku. Poszłam... ale to już inna opowieść.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz