Kościelec
 kusił mnie swoją potęgą, ale zawsze brakowało czasu, żeby zapoznać się z
 nim bliżej, zobaczyć co oferuje swoimi kształtami. Postanowiłam, że 
choćby nie wiem co, muszę spojrzeć na niego z bliska i wejść na szczyt…
Tatry… Czerwiec… Obudziłam się kilka minut po 5. Za 
oknem malowniczo prezentowały się szczyty Tatr. Wymarzona pogoda na 
wędrówkę. Cel – Kościelec. Idąc samotnie niebieskim szlakiem przez 
Boczań zasłuchałam się w ciszę, rozmarzyłam. Tylko ja i Tatry. I znów 
czuję, że żyję, wolna od problemów, które zostały 400 kilometrów stąd. A
 gdyby już tak nie wracać… Zapach powietrza odurza mnie, a promienie 
słońca przebijające się przez las dodają energii.
Do Przełęczy miedzy Kopami nie napotkałam żadnego turysty. Gdzie oni 
się podziali? Siadam na ławce i rozkoszuję się pięknem krajobrazu. 
Mogłabym tak bez końca, ale to dopiero początek wędrówki. Nie tracąc 
czasu ruszam w kierunku Murowańca. Moim oczom ukazuje się nieziemski 
widok… Hala Gąsienicowa. Moja dusza tańczy i śpiewa na jej widok 
  Tego nie da się opisać, to trzeba zobaczyć i poczuć. W oddali dumnie czeka na mnie Kościelec…
Postanawiam zatrzymać się na kilka minut przy schronisku, żeby 
odpocząć, bo od nadmiaru piękna zakręciło mi się w głowie. Tylko tak 
naprawdę ono wszędzie mnie otacza. Po kilkunastu minutach wyruszam 
dalej. Mijam pomnik Mieczysława Karłowicza, który zginął w lawinie na 
wschodnich zboczach Małego Kościelca i docieram nad Czarny Staw Gąsienicowy. Góry cudownie odbijają
 się w jego wodzie. Nie można się nie zakochać w tym widoku. Przysiadam 
na chwilę na kamieniu, by po raz kolejny rozkoszować się pięknem Tatr i 
ciszą. Na moją duszę spływa spokój. Słońce przygrzewa moje ciało, a ja 
zmierzam dalej, bo mój cel jest coraz bliżej. Gdy docieram do Przełęczy 
Karb słońce chowa się za chmurami. Ruszam w kierunku szczytu, który 
znajduje się na wyciągnięcie ręki… Trasa nie jest szczególnie trudna, 
chociaż troszkę męcząca, bo podejście prowadzi po dość stromych płytach 
skalnych. W kilku miejscach trzeba się powspinać. Przed samym szczytem 
też czeka mnie wspinaczka, ale jest ona bardzo przyjemna i sprawia dużo 
satysfakcji. W końcu staję na szczycie! Kościelec jest mój!
 Panorama zapiera dech w piersiach. Oprócz mnie, dwójki takich jak ja 
turystów i dwójki wspinaczy nie ma nikogo. Rozpiera mnie radość. Chyba 
każdy doznał takiego uczucia. Towarzyszy mi ono zawsze podczas 
zdobywania górskich szczytów.
Słońce już dawno gdzieś zniknęło. Nad Tatry powoli zaczynają 
nadciągać chmury. W oddali słychać pierwsze grzmoty… Siedzę jeszcze 
przez kilka minut na szczycie Kościelca, ale zdrowy rozsądek podpowiada 
mi, że pora się zbierać, tym bardziej, że zostałam tam sama. Z ciężkim 
sercem zaczynam powoli schodzić. Po słońcu nie ma już śladu. Nade mną 
wiszą ciężkie chmury. Burza zbliża się wielkimi krokami.
 A jeszcze 45 minut temu szczyty lśniły w słońcu. Na szczęście udaje mi 
się przed deszczem i burzą zejść z kopułki Kościelca na Przełęcz Karb. Teraz kieruję się niebieskim szlakiem w stronę stawów.
Burza… moja kolejna, cudowna. Jak zawsze robi niesamowite wrażenie. 
Jej odgłosy przeszywają moje wnętrze, pozwalają jeszcze bardziej odczuć 
piękno Tatr. Zamyślona, nawet nie wiem kiedy znajduję się na żółtym 
szlaku prowadzącym z Suchej Przełęczy do Murowańca. Burza już prawie 
ustała. Deszcz jeszcze siąpi, ale delikatny wiaterek szybko osusza moje 
ubranie. Idę jak w transie zachwycając się widokami. I tak dochodzę do 
Przełęczy miedzy Kopami. Kieruję się w stronę Kuźnic Doliną Jaworzynki. 
Powoli zaczyna wychodzić słońce…
Cała trasa zajęła mi ok. 7 godzin. To był kolejny piękny dzień w Tatrach 
 





Brak komentarzy:
Prześlij komentarz